poniedziałek, 16 września 2013

Special Bonus Kamikaze w Bangkoku


Salut podróżnicy, tradycyjne kamikaze w BKK

Odkryta na nowo, Kambodża po raz drugi


Ostatni raz w Kambodży byłem ponad 6 lat temu. Z tamtego wyjazdu nie zachowałem zbyt wielu dobrych wspomnień z tego kraju. Po pierwsze chorowałem wtedy na malarię i musiałem się z tego pasożyta wyleczyć, po drugie koleżanka została obrabowana na plaży w Sihanoukville, gdzie na każdym kroku otaczała nas zmowa mafii turystycznej, a po trzecie chyba sam nie potrafiłem skorzystać z tego co mnie wtedy otaczało.
Tym razem było zupełnie inaczej, mimo tego że nasz pobyt trwał tylko 5 dni i ograniczył się do dwóch miejscowości Phnom Penh i Siem Reap. Po miesiącu bezalkoholowej rybno - ryżowej diety w Indonezji z pasją rzuciliśmy się na otaczające nasz zewsząd przysmaki i tanie piwo beczkowe. Każdego więc dnia pałaszowaliśmy lokalną odmianę hot doga z pasztetem, potem jakieś mięso na ciepło z ryżem i warzywami, wspaniały aromatyczny makaron z wołowiną na lunch a na kolację owoce morza i kilka dzbanków beczkowego piwa...


Dasia w pełni wykorzystała pobyt w Kambodży i zwiedziła wzgórza śmierci i więzienie S21 w Phnom Penh oraz przede wszystkim Angkor Wat w Siem Reap, ja w tym czasie rozkoszowałem się kolejnymi dzbankami zimnego piwka... :D
To było bardzo relaksujące i przyjemne zakończenie naszej prawie dwumiesięcznej podróży, a Kambodżę uważam za na nowo odkrytą i na pewno chcę tam znów wrócić by jeść, jeść i jeść a potem wypić kolejny dzbanek zimnego lokalnego piwa...
Znam i polecam!


Zdjęcia z Kambodży

piątek, 13 września 2013

Jest port wielki jak....


Nie ma lekko, czas upływa nieubłaganie a i kilogramów w plecach przybyło całkiem sporo. Po kulturowo - tradycyjno - przyrodniczych przeżyciach na ziemiach Torajów wróciliśmy do punktu startowego naszej podróży po Sulawesi, czyli do Makassar. By zaoszczędzić na noclegu dotarliśmy na miejsce nocnym autobusem około godziny 0600. Olewając oszustów taksiarzy udaliśmy się do China Town lokalnym busikiem, gdzie podstępnie wykorzystaliśmy hotel w celu odświeżenia się i przechowania bagażu przez pół dnia za friko. Cały pozostały do odlotu czas poświęciliśmy na pieszą wycieczkę do starego portu przeładunkowego. Na miejscu okazała się jednak, że przy okazji trafiliśmy na ogromny targ rybny, na którym można było dostać wszystko, co żyje na tej szerokości geograficznej w oceanie.
Podczas spaceru odwiedziliśmy także przedszkole, gdzie przez kilkanaście minut obserwowaliśmy zabawy przedszkolaków świętujących dzień niepodległości.


W wyniku tychże odwiedzin zostaliśmy na pożegnanie obdarowani dwoma flagami Indonezji, które później zjednywały nam mnóstwo sympatii u mijanych Indonezyjczyków.

Na sam koniec dotarliśmy w końcu do celu, czyli ogromnego portu w którym dokonywano załadunku i rozładunku tradycyjnych drewnianych żaglowców. Port zrobił na nas duże wrażenie, tym bardziej że stanowił także cmentarzysko dla tych żaglowców których świetność dawno odeszła w niepamięć...


Takim żeglarskim akcentem pożegnaliśmy się z Sulawesi i Indonezją, ale mamy nadzieję że nie na długo, bo jest tu po co jeszcze wrócić. Choć dużo zobaczyliśmy i przeżyliśmy to przecież tak wiele wspaniałych miejsc pozostało nam do odkrycia...

Zdjęcia portu i targu rybnego w Makassar

środa, 11 września 2013

Tana Toraja, nie tylko rzeź

Zgodnie z legendą Torajowie dotarli na Sulawesi łodziami z kontynentalnych Chin i osiedlili się na terenach nadbrzeżnych. Niestety nie uszło to uwadze lokalnej ludności, która postanowiła najeźdźców usunąć ze swoich terenów. Rozgorzały walki w wyniku których Torajowie musieli opuścić, wybrzeże i udali się w głąb lądu w góry. Tak z żeglarzy zamienili się w górali... Aby nie zapomnieć swojej żeglarskiej tożsamości budowali swoje domy z bardzo charakterystycznymi dachami w kształcie łodzi. Poza tym kultywowali swoje wierzenia animistyczne oraz w duchy przodków. Pomimo tego, że większość Torajów to chrześcijanie nadal celebrują bardzo wiele ze swoich tradycyjnych wierzeń i zwyczajów które płynnie wpletli w tradycje i zwyczaje kościołów chrześcijańskich. Najbardziej charakterystyczne z nich to obrzędy związane ze śmiercią i pochówkiem zmarłych...


Inna legenda mówi że Torajowie budują swoje domy z charakterystycznymi dachami ponieważ moją niezłego fioła na punkcie bawołów i ich poroży, co miało znaleźć swoje odzwierciedlenie w kształcie jaki nadają dachom swoich tradycyjnych domów. Prawda jak zwykle zapewne leży po środku, choć kto wie, a może Torajowie to zwariowane na punkcie bawołów, pochodzące z Chin plemię żeglarzy, które w wyniku przegranej wojny stało się grupą górali?


W trakcie kilkudniowego pobytu w na ziemiach Torajów mieliśmy okazję zapoznać się nie tylko z opowieściami dotyczącymi samych obrzędów pogrzebowych ale również innych aspektów ich życia. Są to ludzie bardzo dumni ze swej odrębności językowej i etnicznej. I choć większość turystów przybywa do Rantepao głownie by wziąć udział w ceremonii pogrzebowej, to jednak tereny zamieszkane przez Torajów oferują o wiele więcej, tak wiele, że nawet 5 pełnych dni zwiedzania na skuterze to za mało by choćby liznąć lokalnej egzotyki. Wystarczy zboczyć z głównych szlaków turystycznych o 1km by poczuć się jak XVII czy XVIII wieczny odkrywca. Ziemie Torajów pełne są tajemniczych megalitów, jaskiń i grobów, ale także przepięknych i malowniczych tarasów ryżowych, pól uprawnych, czy wąskich szlaków górskich w gęstej dżungli.



A gdy już napatrzymy się na potoki krwi rozbryzgującej się z zarzynanych bawołów i świń, przejedziemy 100 km po Torajańskich bezdrożach, obkupimy się w aromatyczne korzenne przyprawy i suszone na słońcu laski wanilii zawsze możemy się zrelaksować w jednym z kilku mniej lub bardziej ucywilizowanych gorących naturalnych źródeł bijących w górach otaczających Rantepao...


My dodatkowo mieliśmy to szczęście, że ponad połowę czasu pobytu na ziemiach Tona Toraja mogliśmy mieszkać w prywatnym domu Torajow, gdzie wspólnie gotowaliśmy, rozmawialiśmy o ich zwyczajach i podglądaliśmy ich normalne codzienne życie.


Zdjęcia z Tona Toraja

niedziela, 25 sierpnia 2013

Wielkie spłukiwanie soli oraz pies na deser czyli dwa dni w Tentenie


Po 11 dniach pobytu na Togeanach byliśmy tak bardzo zasoleni iż wymagaliśmy porządnego spłukania słodką wodą, co z rozkoszą uczyniliśmy w wodospadzie Saluopa w miejscowości Tentena, gdzie dotarliśmy turystycznym vanem wprost z portu Ampana. Co prawda rozważaliśmy pozostanie w okolicy Ampany na noc lub dwie, ale kalkulacja pozostałego nam czasu na Sulawesi, wypadła na niekorzyść pobytu w Ampanie.
Tym razem nasz kierowca nie wykazywał skłonności samobójczych i prowadził samochód w iscie europejski sposób, bez udowadniania wszystkim innym uczestnikom ruchu drogowego, że może szybciej lub niebezpieczniej dotrzeć do miejsca przeznaczenia.
Cali i zdrowi przybyliśmy po 2000 do Victoria Hotel (polecony nam przez parę podróżników z Hiszpanii), gdzie bez problemu dostaliśmy wygodny i nie za drogi pokój. Tam też następnego dnia wypożyczyliśmy po raz pierwszy skuter i ruszyliśmy przed siebie. Nie ukrywam, że miałem trochę stracha, ale"pierwsze koty za płoty" i jakoś dalej już poszło...
W pierwszej kolejności zwiedziliśmy lokalny targ na którym dokonaliśmy zakupu różnych jak to się kiedyś mówiło "korzeni" czyli aromatycznych przypraw wprost od producenta: goździków, gałki muszkatołowej, wanilli (nie waniliny),cukru palmowego a na deser prawdziwy kamienny moździeż (4kg sic!) do produkcji oryginalnego sambalu.
 Dalej droga prowadziła przez malownicze pola ryżowe by po kilku kilometrach zaweść nas pod wodospad Saluopa, gdzie przez dwie godziny oddawaliśmy się szalonym kąpielom w orzeźwiającej górskiej, krystalicznie czystej  wodzie z widokiem na dżunglę...

Tak wspaniale zaczęty dzień należy w równie spektakularny sposób zakończyć.A jak to można zrobić w Tentena? Np.można pójść do jednej z licznych ulicznych knajp i zamówić potrawkę z nietoperza lub jak kto woli z psa, zwanego w miejscowym języku andżin. Co my, głownie za namową Dasi uczyniliśmy. Jak smakowało...? niech same zdjęcia o tym zaświadczą..., smaczenego :D


Zdjęcia z Tenteny

piątek, 23 sierpnia 2013

Special Bonus - nocne farbowanie

Tak na zakonczenie pobytu na Togeanach

W tropikalnym raju - wyspy Togean


Jest pieknie!

Po przekroczeniu rownika, podczas nocnej zeglugi promem z Gorontalo do Wakai, dotarlismy mniej juz imponujacym transportem wodnym na wyspe Malenge Lestari, gdzie jak sie pozniej okazalo, spedzilismy najbardziej leniwe 11 dni naszej podrozy.
Wyspa ta jest osiagalna tylko za pomoca transportu wodnego i to podczas dobrej pogody. Wystarczy ze sie zachmurzy, czy sila wiatru wzrosnie do 2-3B i juz wyspiarskie twarze posepnieja werbalizujac swoj smutek dobitnym "big problem mister, big problem...", na kazde zadane pytanie dotyczace obiecanej wycieczki na rafe czy transport w strone portu promowego.
Nasz tak dlugi pobyt na tej samej wyspie byl spowodowany brakiem swiadomosci, iz konczacy sie Ramadan, niesie ze soba wiele komplikacji natury transportowej. Otoz z dniem konczacym Ramadan zaczyna sie dwu dniowe swieto religijno/panstwowe podczas ktorego wszelkie ruch jakiegokolwiek transportu zamiera. Wazne takze bylo to, ze znalezlismy sie na Malenge Lestari podczas "high season" co sprawilo ze pierwsz noc spedzilismy na podlodze w oczekiwaniu na lepsze zakwaterowanie. Kolejne fale docierajacych turystow spragnionych tropikalnych wrazen takze musialy niekiedy spedzic swoja pierwsza noc na podlodze lub w hamaku u kogos w domku.

Informacje jakie ze soba przywozili niekiedy wzbudzaly nasze niedowierzanie jak np: opowiesc o 75 turystach w 25 osobowym resorcie dzielacych sie jednym posilkiem na 2 osoby a nastepnie glodujace przez caly dzien az do dotarcia zaopatrzenia na wieczor... itp.
Biorac wszystkie te fakty pod uwage, oraz chec spedzenia naszych wakacji w sposob komfortowy i bezstresowy (jak na tropikalne wyspy przystalo) zdecydowalismy sie nie ryzykowac i spedzic 11 dni w jednym resorcie.
Oczywiscie korzystalismy w pelni z urokow tak dlugiego pobytu w jednym miejscu i co kilka dni wraz z innymi podroznikami bralismy udzial w wyciczkach na przepiekne rafy koralowe by podziwiac codowny, nieskonczenie piekny i kolorowy podwodny swiat. Widzielismy, plaszczki, zolwie, rekiny i niezliczone gatunki ryb zamieszkujace dziewicze rafy koralowe po srodku krystalicznie czystego morza...
Niestety sami nie posiadalismy aparatu do zdjec podwodnych wiec tych kilka ujec z rafy i jelly fish lake zostalo nam udostepnione przez osoby przebywajace razem z nami na tych samych wycieczkach.
Zdjecia podwodnego swiata. 

Leniwe opalanie sie, przerywane regularnymi posilkami, urozmacailismy sobie wedrowkami po dzungli,

gdzie widzielismy kraba kokosowego z plecaka (dlaczego z plecaka to juz dluzsza opowiesc po powrocie do domu),
lub odwiedzinami w pobliskiej wiosce ludu Bajo - dawnych wedrownych morskich cyganow, przybylych z terenow obecnie nalezacych do Malezji, gdzie docieralismy z pomoca chybotliwego canoe

Wioskowe dzieci to urodzone przyszle gwiazdy modelingu, domagajace sie fotografowania i kontaktu z przybyszami z innego swiata.

Pomino ze leniwie, czas plyna nieublaganie i nasze 11 trpikalnych dni dobieglo konca. Pierwszym mozliwym promen opuscilismy Lestari Malenge i tym samym wyspy Togeany by za pomoca promu dotrzec do Ampany z ktorej udalismy sie wprost do miejscowosci Tentena gdzie po raz pierwszy w zyciu dosiadlem samodzielnie jednoslada i to w dodatku z pasazerem w postaci Dasi, ale o tym kiedy indziej.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Atrakcje regionu Minahasa czyli Tongoko i Tomohon



Czarne makaki, tarsiery czyli wyraki, tarantule, kus kus, tukany, zolwie i piekne motyle to wszystko za jednym zamachem podczas 8h trekingu po rezerwacie Tongoko...
Do Tongoko dotarlismy transportem lokalnym z Manado okolo godziny 1600. Z marszu zalogowalismy sie w Tarsius Homestay w ktorym na dzien dobry dostalismy propozycje nie do odrzucenia udania sie nastepnego dnia lub nocy jak kto woli, na treking po dzungli by poobcowac z dzika przyroda. No coz, propozycje przyjelismy, choc oferta do tanich nie nalezala (200 tys. IDR od osoby) i nie pozostalo nam nic innego jak odpoczac przed czekajaca nas wedrowka, ktora miala sie rozpoczac sniadaniem o 0330, choc nie wiem czy jest to adekwatne okreslenie na tenze posilek o tej porze. Na szczescie bylismy dosc zmeczeni wiec z zasnieciem nie bylo problemu, ale z wstaniem w srodku nocu juz tak.
Nasz grupa liczyla 8 osob plus 3 przewodnikow - pasjonatow swietnie znajacych sie na swojej robocie. W sposob przystepny i zadowalajacy odpowiadali na nasze pytania, a takze sami informowali o wszyskim co bylo istotne podczas wedrowki.
Pierwsza naszym oczom ukazala sie tarantula i to juz po 15 minutach od wejscia do dzungli.

Po 30 minutach marszu dotarlismy do wielkiego dzrzewa gdzie po nocnych lowach spedzaja czas na odpoczynku tarsiery. Zasiedlismy w pelnej ciemnosci na matach z lisci palmowych i w skupieniu oczekiwalismy na powrot wyrakow z polowania do miejsca noclegu. Kazdy nasluchiwal i czekal ale sie nie nudzil bo dzungla z kazda minuta ozywala wraz ze zblizajacym sie dniem. W koncu wraz z charakterystycznym piskiem pojawily sie szybkoskaczace tarsiery.
Kolejne godziny uplywaly nam na wedrowce po dzungli i podgladaniu dzikich zwierzat w ich naturalnym srodowisku. Jedynie zowie byly w specjalnym terrarium poniewaz wymagaja obecnie wsparcia ze strony czlowieka by znow sie moc odrodzic w naturalnym srodowisku, po tym jak sam czlowiek je wytrzebil po prostu je zjadajac.

Najwieksza atrakcje poza wyrakami stanowily dwa stada czarnych makakow ktore pozwalaly sie podgladac niekiedy nawet z odleglosci 1m!
Treking w Tongoko to byla jedna z wazniejszych atrakcji jakie moglismy doswiadczyc podczas tej podrozy.
Zmeczeni ale zadowoleni po 8h wedrowania po dzungli wrocilismy do Tarsius Homestay, wzielismy prysznic i po lunchu znow transportem publicznym udalismy sie do Tomochon gdzie zamieszalismy w pieknym Volcano resort.

Niestety nie bylo nam dane zobaczyc najwiekszej trakcji Tomochon w pelnej okazalosci czyli targu osobliwosci ktory jest najatrakcyjniejszy w soboty, bo wlasnie dopiero w sobote wieczorem dotarlismy na miejsce. Udalismy sie tam dopiero w niedziele rano by ujrzec namiastke tego co mozna bylo zobaczyc dnia poprzedeniego.
Poza tym udalismy sie na wulkan i relaksowalismy sie w naszym resorcie przed czekajaca nasz podroza do Gorontalo, z ktorego mielismy zamiar sie przedostas promem na wyspy Togean, nasze upragnione tropikalne wyspy szczesliwe, ale o tym w nastepnym poscie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Pora zakosztowac przyjemnosci


No nareszcie!
Po prawie 3 tygodniach zwiedzania, piwno - wegetarianskiej diecie, oraz permanetnej sra...ce polecielismy na 24h do Kuala Lumpur wydac 100pln na zarcie w Mc'Donalds. Nastepnie wciagu 48h odblismy dwa loty, najpierw do Makassar (Sulawesi, Indonezja), a potem do Manado. Z Manado promem przedostalismy sie na wyspe Bunaken by tu rozpoczac nasza egzotyczna czesc podrozy. Jak widac na zdjeciach egzotyka pierwsza klasa. Co prawda snoorklig na Bunaken to byla raczej porazka (poza widokiem ogromnych zolwi) z powodu ogromnej ilosci zanieczyszczen, ktore sa przynoszone przez prad morski wprost z Manado. Uczucie obrzydzenia i rozczarowania jakie nam towarzyszylo podczas snoorklowania na szczescie zostalo w pozniejszym czasie zrekompensowane przez niezwykle goscinnych i umuzykalnionych gospodarzy Novita Homstay, ktorzy swoim beziteresownym zaangazowaniem oraz przepysznymi posilkami zdecydowanie poprawili nam humory.

Na Bunakenie przebywalismy jedynie dwie noce i trzeciego dnia wrocilismy do Manado by z marszu ruszyc do Tongoko w ktorym czkaly juz na nasz przyjazd wyraki, tarantula i czarne makaki, ale o tym w kolejnym poscie.

Zdjecia z Bunaken

Potrzeby i zmartwienia podroznika

Kazdy kto opuszcza swoje stale miejsce zamieszkania musi zapewnic sobie poza nim pewne minium egzystencji w postaci dachu nad glowa, mozliwosci realizacji potrzeb fizjologicznych, higienicznych czy tak banalnej sprawy jaka jest odpowiedni posilek czy zaspokojenie pragnienia. Oczywiscie podczas podrozowania calkiem swiadomie pozbawiamy sie roznorakich codziennych przyjemnosci, ktore mamy na wycigniecie reki w domu. Rzecz jasna nie po to wybieram sie z plecakiem na drugi koniec swiata by targac wszystko to co uzywam na codzien, dlatego tez umiejetnosc ograniczenia do miniumu tego co znajdzie sie w plecaku jest jak najbardziej na miejscu. Z tego tez powodu podczas dlugiego wyjazdu, tak jak teraz, do krajow Azjatyckich - Birmy i Indonezji, bylo dla mnie oczywiste ze moje potrzeby dnia codziennego bede mogl zaspokoic w ograniczonym zakresie. Sa jednak pewne sprawy ktore niezaleznie od szerokosci geograficznej w jakiej znajdzie sie czlowiek musza byc zapewnione. Latwiej to osiagnac w kraju w ktorym wczesniej juz sie bylo, trudniej gdy jestesmy gdzies po raz pierwszy.
Po latach roznych wyjazdow i podrozy mam swoja subiektywna liste zmartwien i potrzeb podroznika jaka w moim odczuciu dotyczy wiekszosci osob przemieszczajacych sie z plecakiem na plecach. Oto i ona:

Potrzeby:
Fizjologiczne np. mega sra...ka
Nocleg
Transport
Posilki i napitki
Zdrowie i zycie

 i co za tym idzie:

Zmartwienia:
Czy i jaki kibel (WC) znajde gdy zajdzie taka potrzeba (niekiedy extra pilna!!!)?
Czy tam gdzie dotre (tam gdzie zaplanowalem) bedzie wolny pokoj lub miejsce do spania w akceptowalnej cenie?(zakladam ze podrozuje bez robienia rezerwacji, na zywiol)
Czy kupie bilety na transport jaki sobie zaplanowalem? (w odpowiedniej cenie i zaplanowanej godzinie oraz dniu)
Gdzie i za ile zjem/napije sie ze smakiem i bez poczucia ze ktos mnie naciagnal lub doprowadzil do koniecznoci zaspokojenia potrzeby nr 1!
Czy wszedobylskie i zewszad otaczajace mnie insekty i inne stworzenia odychajace tlenem lub obywajace sie bez niego pozwola mi w miare bezbolesnie odbyc zaplanowana podroz? Dodam tu rowniez szalonych kierowcow majacych za nic prawa fizyki o kodeksie drogowym nie wspominajac, lub armatorow urzadzen plywajacych nie wiedziec czemu zwanych przez nich statkami lub promami.

Byc moze jak mi cos jeszcze przyjdzie do glowy to powieksze lub zmodyfikuje powyzsza subiektywna liste.

A co poza tym? Wybralismy sie na 3 dniowy treking z Kalaw nad Jezioro Inle. Codziennie mielismy do pokonania okolo 25km, w niekiedy trudnym i dosc stromym terenie, z licznymi sliskimi i blotnistymi pochylosciami.
Pogoda byla znosna ale zdarzalo sie wedrowac w upalnym sloncu lub zakosztowac przelotnego deszczu. Bylo tez grupowe mycie sie zimna woda z cembrowiny pod golym niebem, wstawanie o 0600 rano, oraz malo wzmacniajace prawie wylacznie wegetarianskie posilki. Nasz przewodnik pare razy sie zgubil, raz sie obrazil, a poza tym chyba nie byl tak naprawde przewodnikiem.
Ogromnym atutem trekingu byly widoki jakie mielismy okazje podziwiac kazdego dnia oraz fantatstyczne towarzystwo osob z ktorymi przyszlo nam wspolnie odbywac ta wedrowke.
Ostatecznie dotarlismy wymeczeni trzeciego dnia po poludniu nad jezioro Inle, gdzie po lichym posilku pomknelismy lodzia przez cale jezioro do Nyaug shwe. Po drodz nie bylo nam dane zobaczyc zbyt wiele, choc udalo sie uchwycic wzrokiem raz czy dwa rybakow polawiajacych i wioslujacych na swych lodziach w tylko dla nich charakterystyczny sposob.

Zdjecia z terkingu na Inle Lake

środa, 24 lipca 2013

Dwa dni w gorach czyli Pyin Oo Lwin i Hsipaw

Mandalay jest gorace, duszne i okropne, a noclegi drogie ucieklismy wiec do Pyin Oo Lwin oraz Hsipaw na trzy dni by nieco odpoczac od zwiedzania i goraca.
No coz Anglicy wiele lat temu wiedzieli co robia, gdy w te okolice przeniesli swoj garnizon w okresie letnim i wybudowali sobie koszary w gorach. Roznica odczowanej temperatury spora, powietrze czystrze i przyjemniejsze a i widoki zdecydowania milsze po drodze. Same miejscowosci to typowe "dziury" w ktorych nie ma nic ciekawego ani nic do robienia.

W Pyin Oo Lwin jedynie targ przy dworcu byl godny uwagi i z fotografowania, oraz zabytkowe karety dla turystow.

Co prawda z Hsipaw mozna pojsc na treking ale tego nasz plan nie przewidywal wiec ograniczylismy sie do spaceru po samej miejscowosci, i portretowaniu rzeczywistosci nas otaczajacej.


Te kilka dni bardzo bylo nam potrzebnych by naladowac baterie przed czekajacym nas bardzo wyczerpujacym trekingiem z Kalaw nad jezioro Inle, ale o tym w nastepnym poscie.
Ponizej troche zdjec z Pyin Oo Lwin, przejazdu do Hsipaw i samego Hsipaw.

Pyin Oo Lwin,
Przejazd do Hsipaw
Hsipaw

wtorek, 23 lipca 2013

Special Bonus - golenie Zlotego


Zdjecia bez komentarza...

Mania wielkosci

Nie chodzi o nas!
W poblizu Mandalay sa az cztery byle stolice Birmy. Kazda w swoim czasie starala sie wyroznic czyms od pozostalych. W czasach gdy stolica byla miejscowosc Mingun owczesny wladca postanowil wybudowac njwieksza stupe na swiecie a obok niej dwa najwieksze lwy. Stupy nie dokonczono, lwy sie rozpadly, krol umarl a stolica zostala przeniesiona na drugi koniec Birmy i juz nigdy nie wrocila do Mingun.
My poplynelismy do Mingun zobaczyc te ogronme budowle, droga obowiazkowa dla bialych, rzadowa lodka za odpowiednio wysoka oplate. Pogoda byla wspaniala, i nawet siapiacy deszczyk nam nie przeszkadzal. Rejs lodka po wielkiej rzece rozrzewnil mnie bo przeciez juz dwa lata jak nie bylem na szlaku Narwi i Pisy...

 calkiem niezle wygladaja takie lodki z postawionym zaglem

No nic, pozwiedzalismy, zrobilismy pierwsze pamiatkowo - cichowe zakupy, wypilismy piwo z miejscowymi, Dasia pomalowala sobie buzie tak jak to robia tradycyjnie Birmanki, a mi sie udalo cyknac pare fajnych zdjec.


W Birmie poza Mingun maja jeszcze kilka innych najwiekszych rzeczy na swiecie - najwiekszy dzwon (dzwoniacy i nie pekniety jak ten w Moskwie),


spiacy budda, najwieksza zlota pagoda, najwieksza zlota skala... itp. itd...


A w Amarapurze to maja najdluzszy na swiecie most tekowy, po ktorym i ja i Dasia spacerowalismy i podziwialismy popoludniowe okolicznosci przyrody.
Poniewaz miejsce jest juz obrzydliwie komercyjne i uturystycznione , nie czekalismy do tradycyjnego zachodu slonca, tylko spokojnie wrocilismy lokalnym busikiem do Mandalay, by przygotowac sie do kolejnej przygody...

A oto efekt naszej wycieczki do Mingun i Amarapury

niedziela, 21 lipca 2013

Mandalay czyli nic specjalnego


Tym razem bedzie krotko. Podroz z Bagan do Mandalay zajmuje nam ponad pol dnia. Ruszamy po 0730 i docieramy na miejsce po 1400. Jak zwykle ladujemy na dworcu autobusowym gdzies na zadupiu skad trzeba taksowka dotrzec do miasta pod wybramy GH, bo oczywiscie nie ma mozliwosci dotarcia tam lokalnym transportem - znaczy my biali nie mamy jak, bo nikt nam tego nie wytlumaczy...
To i tak nic w porownaniu z wygorowanymi cenami za nocleg, ale i tak nie jest zle, bo gdzie inndziej albo bardziej syfiasto albo drozej.
Po zdobyciu pokoju o rozsadnej kubaturze i czystosci ruszamy na spacer po miescie bez zadnego konkretnego celu. Powazniejsze zwiedzania zostawiamy sobie na pozniej.
Ponizsze zdjecia to efekt owego spaceru.
Zapraszam.

Zdjecia z Mandalay