środa, 24 lipca 2013

Dwa dni w gorach czyli Pyin Oo Lwin i Hsipaw

Mandalay jest gorace, duszne i okropne, a noclegi drogie ucieklismy wiec do Pyin Oo Lwin oraz Hsipaw na trzy dni by nieco odpoczac od zwiedzania i goraca.
No coz Anglicy wiele lat temu wiedzieli co robia, gdy w te okolice przeniesli swoj garnizon w okresie letnim i wybudowali sobie koszary w gorach. Roznica odczowanej temperatury spora, powietrze czystrze i przyjemniejsze a i widoki zdecydowania milsze po drodze. Same miejscowosci to typowe "dziury" w ktorych nie ma nic ciekawego ani nic do robienia.

W Pyin Oo Lwin jedynie targ przy dworcu byl godny uwagi i z fotografowania, oraz zabytkowe karety dla turystow.

Co prawda z Hsipaw mozna pojsc na treking ale tego nasz plan nie przewidywal wiec ograniczylismy sie do spaceru po samej miejscowosci, i portretowaniu rzeczywistosci nas otaczajacej.


Te kilka dni bardzo bylo nam potrzebnych by naladowac baterie przed czekajacym nas bardzo wyczerpujacym trekingiem z Kalaw nad jezioro Inle, ale o tym w nastepnym poscie.
Ponizej troche zdjec z Pyin Oo Lwin, przejazdu do Hsipaw i samego Hsipaw.

Pyin Oo Lwin,
Przejazd do Hsipaw
Hsipaw

wtorek, 23 lipca 2013

Special Bonus - golenie Zlotego


Zdjecia bez komentarza...

Mania wielkosci

Nie chodzi o nas!
W poblizu Mandalay sa az cztery byle stolice Birmy. Kazda w swoim czasie starala sie wyroznic czyms od pozostalych. W czasach gdy stolica byla miejscowosc Mingun owczesny wladca postanowil wybudowac njwieksza stupe na swiecie a obok niej dwa najwieksze lwy. Stupy nie dokonczono, lwy sie rozpadly, krol umarl a stolica zostala przeniesiona na drugi koniec Birmy i juz nigdy nie wrocila do Mingun.
My poplynelismy do Mingun zobaczyc te ogronme budowle, droga obowiazkowa dla bialych, rzadowa lodka za odpowiednio wysoka oplate. Pogoda byla wspaniala, i nawet siapiacy deszczyk nam nie przeszkadzal. Rejs lodka po wielkiej rzece rozrzewnil mnie bo przeciez juz dwa lata jak nie bylem na szlaku Narwi i Pisy...

 calkiem niezle wygladaja takie lodki z postawionym zaglem

No nic, pozwiedzalismy, zrobilismy pierwsze pamiatkowo - cichowe zakupy, wypilismy piwo z miejscowymi, Dasia pomalowala sobie buzie tak jak to robia tradycyjnie Birmanki, a mi sie udalo cyknac pare fajnych zdjec.


W Birmie poza Mingun maja jeszcze kilka innych najwiekszych rzeczy na swiecie - najwiekszy dzwon (dzwoniacy i nie pekniety jak ten w Moskwie),


spiacy budda, najwieksza zlota pagoda, najwieksza zlota skala... itp. itd...


A w Amarapurze to maja najdluzszy na swiecie most tekowy, po ktorym i ja i Dasia spacerowalismy i podziwialismy popoludniowe okolicznosci przyrody.
Poniewaz miejsce jest juz obrzydliwie komercyjne i uturystycznione , nie czekalismy do tradycyjnego zachodu slonca, tylko spokojnie wrocilismy lokalnym busikiem do Mandalay, by przygotowac sie do kolejnej przygody...

A oto efekt naszej wycieczki do Mingun i Amarapury

niedziela, 21 lipca 2013

Mandalay czyli nic specjalnego


Tym razem bedzie krotko. Podroz z Bagan do Mandalay zajmuje nam ponad pol dnia. Ruszamy po 0730 i docieramy na miejsce po 1400. Jak zwykle ladujemy na dworcu autobusowym gdzies na zadupiu skad trzeba taksowka dotrzec do miasta pod wybramy GH, bo oczywiscie nie ma mozliwosci dotarcia tam lokalnym transportem - znaczy my biali nie mamy jak, bo nikt nam tego nie wytlumaczy...
To i tak nic w porownaniu z wygorowanymi cenami za nocleg, ale i tak nie jest zle, bo gdzie inndziej albo bardziej syfiasto albo drozej.
Po zdobyciu pokoju o rozsadnej kubaturze i czystosci ruszamy na spacer po miescie bez zadnego konkretnego celu. Powazniejsze zwiedzania zostawiamy sobie na pozniej.
Ponizsze zdjecia to efekt owego spaceru.
Zapraszam.

Zdjecia z Mandalay

piątek, 12 lipca 2013

Najsuchsza miejscowosc w Birmie - Bagan

Po calonocnej podrozy z Rangunu docieramy przed 0500 do Bagan. Oczywiscie pomimo tego ze wybralismy jak najpozniejszy autobus to i tak jestesmy ciemna noca na miejscu co skrzetnie wykorzystuja roznego rodzaju naganiacze i oferenci lokalnego transportu.
Kierowca w pierwszej kolejnosci budzi i wyprowadza lokalesow z autobusu, ktorzy odjezdzaja normalnym transportem w strone swoich domostw. Po tym cwanym zabiegu dopiero budzi nas, czyli nieliczna grupke bialasow tlumaczac ze juz jestesmy na miejscu. Oznacza to ze juz jestesmy na samym poczatku skazani na owych naciagaczy. Gdy czlowiek nieprzytomny i zdezorientowany latwo daje sie namowic na cos z czego by zrezygnowal 2h pozniej, za dnia... No coz po raz pierwszy podczas tej podrozy placimy frycowe i za 2000K jedziemy konna bryczka do naszego GH do ktorego bysmy dotarli na piechote w ciagu, gora 15-20 min.
Gdy docieramy na miejsce swita, i choc to dopiero dochodzi 0600 juz jest upalnie. Tago dnia temperatura wzrosnie jeszcze do ponad 35C!
W oczekiwaniu na nasz pokoj idziemy na wstepne zwiedzanie pobliskiej swiatyni/pagody, widoki sa calkiem zacne ale chcemy sie umyc i cos zjesc wiec po 1h wracamy do GH.


Po drzemce i odpoczynku wypozyczamy rowery i ruszamy na podboj Bagan


jest pieknie i upalnie...


Pod wieczor mocno spaleni sloncem i zmeczenie wracamy w to samo miejsce by podziwac zachod slonca...




A tak prezentuje sie reszta zdejc z Bagan


czwartek, 11 lipca 2013

Poltora dnia w Rangunie


Malo brakowalo a bysmy nigdzie nie polecieli!
Bilety na busik na lotnisko DMK na 0400 kupilismy dwa dni wczesniej, wiec bylismy spokojni o transport na lotnisko w dniu wylotu.
W srodku nocy, po 2,5h snu wstajemy i cichcem opuszczamy nasz GH. Do miejsca zbiorki mamy 20m. Jestesmy zgodnie z umowa o 0345. gdy mija 0400 zaczynamy sie nerwowo rozgladac bo busika nie ma... 0405 nadal nie ma, 0410 wciaz nie ma, shit!
Na szczescie Dasia ogarnia lacznosc telefoniczna z walascicielem agencji turystycznej i po kolejnych nerwowych 15 minutach pojawia sie kobitka ktora nas wsadza do taksowki w ramach naszej oplaty. Ostatecznie docieramy na czas i wszystko dalej przebiega zgodnie z planem, czyli odlatujemy z Bangkoku do Rangunu...
Na miejscu witaja nas ciezkie deszczowe chmury i nieco inny niz dotychczas znany nam swiat, bardziej dziki i zabalaganiony, ale za to bardzo mily i usmiechniety.

 Tak wygladaja ulice Rangunu po 1h ulewie

Po dotarciu do naszego GH i wniesieniu bardzo wygorowanej oplaty za nocleg, odswiezamy sie i ruszamy na miasto. Ponizsze zdjecia to efekt naszych peregrynacji po Rangunie.


Sporo mieszkancow stolicy Birmy chetnie pozuje do zdjec


 ...innych przymuszaja do tego czynniki wyzsze

... a jeszce inni wrecz sami sie dopominaja o sportretowanie

Zapraszam.

Zdjecia z Rangunu

piątek, 5 lipca 2013

Szkola gotowania Silom


Juz kilka razy podczas pobytu w Tajlandi bardzo chcialem pojsc na taki kurs gotowania. Oczywiscie za kazdym razem odstraszala mnie cena, ale tym razem pojscie na ten kurs bylo po prostu celem samym w sobie wiec cena nie stanowila juz bariery na tyle istotnej by sobie odpuscic.
Warto przy okazji wspomniec iz od poczatku zdawalem sobie sprawe ze bedzie to nieco infantylne i mocno pod bialego turyste co to nigdy niczego nie ugotowal sam w domu, no ale i tak zawsze to szansa byc cos niecos sie nauczyc o technice przyrzadzania tajskich potraw.

nasze ingrediencje...

Tak jak sie spodziewalem fajerwerkow nie bylo, ale za to calkiem sympatycznie, w milym miedzynarodowym towarzystwie. Jedzenie bylo smaczne, proste w przygotowaniau, obsluga w postaci szefa kuchni/instruktora oraz wlasciciela i pani meneger na poziomie, wiec doswiadczenie ze szkola gotowania uwazam za udane, lecz nie do konca satysfakcjonujace.

Szef kuchni Jaw w akcji.

Zabraklo przede wszystkim wielu roznych istotnych szczegolow przygotowywania poszczegolnych skaldnikow, a niektore elementy gotowania byly z niezrozumialych powodow pomijane lub przemilczane.

Czy 1000B wydane zostalo z sesem? Tak, ale niedosyt pozostal...
Jutro o 0715 lecimy do Rangunu, czyli stolicy Birmy. Czemu o tym pisze, bo wlasnie zostalo nam 3,5h snu, bo juz o 0400 musimy sie zameldowac w busiku ktory nas zawiezie na lotnisko DMK, na ktorym musimy byc kolo 0500 bysie odprawic i nadac bagaz na czas.
Nastepne wpisy juz z Birmy, ale nie wiemy kiedy i bo tam jeszce nie ejst tak dobrze z netem jak w Tajlandi.
No to pa!

Zdjecia z naszego gotowania.

czwartek, 4 lipca 2013

W Bangkoku


Nie jaram sie juz byle czym... moze brzmi to nieco jak tekst zblazowanego goscia, ale jestem juz tutaj po raz ktorys i zaczynam nabierac slusznego dystansu do wszytkiego co mnie otacza w stolicy Tajlandi.
Pomimo tego ze mieszkamy jak zwykle w poblizu KSR to uciekamy stamtad jak najdalej byle tylko nie musiec byc bombardowamym cala ta tania komercha i wygorowamymi cenami.
Dzis zalatwialismy od rana wize do Birmy, a reszte czasu poswiecilismy na chodzenie po dzielnicy Silam bez wiekszego celu, poza odwiedzinami w Parku Luphini gdzie nad jeziorem pelnym dzikich zwierzakow zesmy sobie ucieli popoludniowa drzemke. Udalo nam sie tez zapisac na jutro do szkoly gotowania, wiec znow nas czeka pobudka o 0630.
Poza tym szwedalismy sie po kilku bazarach i jak zwykle wtuczalismy tajskie zarelko.
Poniewaz caly czas przyzwyczajam sie do nowego aparatu (w sesie stary, ale dla mnie nowy), to zdjec jak na razie jest nie wiele i raczej bez szalu, ale chyba sie po malu rozkrecamy...

A tak swoja droga, przelot z Warszawy do Moskwy i dalej do BKK odbyl sie bez zadnych ekscesow. Jak zwykle obalislismy sobie wino kupione na duty free na Szeremietiewie w oczekiwaniu na odlot. Poza tym, dolozylismy do tej swieckiej tradycji nowa, a mianowicie zakupilismy jeszcze jedna flaszke - tym razem Baileysa ktory umilal nam czas przelotu z Moskwy do Bangkoku. Po przylocie odstalismy swoje po wize (na 30 dni za friko bez zadnych formalnosci), odebralismy bagaze i busem 551 a nastepnie autobusem 59 przedostalismy sie w okolice KSR. Troche bylismy zdezorientowani, gdyz na miejscu okazalo sie iz GH w ktorym wczesniej mieszkalismy (w 2011) zostal zamkniety i musielismy sobie poszukac czegos innego, ale i tak w ostatecznosci zamieszkalismy w innym tuz obok tego juz nie istniejacego czyli w New Central GH. Double room z fanem i lazienka za 260Bh, wiec moze byc.
Pogoda nam sie psuje i pewnie jutro nieco pokropi, no ale przeciez to pora deszczowa a w BKK od 2 dni piekne slonce i ponad 30C!

Tych kilka fotek z dzis

poniedziałek, 1 lipca 2013

Noc przed odlotem



Spać... spać
Miałem iść spać koło północy, znów jak zwykle nie wyszło. Na szczęście plecaki spakowane, zostało jeszcze wpaść pod kosiarkę, ogolić się i wyrzucić śmieci, oraz umyć brodzik... przecież chlewu w domu na 2 miesiące nie zostawimy!
Plecak główny waży około 13,5kg, czyli mniej więcej tyle samo co 2 lata temu, no ale przecież od tamtej pory nic się nie zmieniło, zestaw ciuchów ten sam, dodatkowego wyposażenia też ani nie ubyło ani nie przybyło, no może poza mini kamerą video oraz tabletem, ale to akurat weszło do podręcznego.
Prognoza pogody dla Bangkoku nastraja wyjątkowo pozytywnie: http://www.weather-forecast.com/locations/Bangkok/forecasts/latest.
Ruszamy 1110 z lotniska Chopina, potem 3,5h oczekiwania na Szeremietiewie w Moskwie, by o 1940 wyruszyć w prawie 10h podróż do stolicy Tajlandii. Na miejscu powinniśmy wylądować około 0700 czasu lokalnego. Jak znam życie od razu po otrzymaniu wizy polecimy na dól terminala by coś wszamać lokalnego, a potem pojedziemy na KSR poszukać taniego noclegu, by odespać jet leg. Co dalej będzie zobaczymy, ale musimy jak najszybciej wyrobić wizę do Birmy, oraz zapisać się do jakiejś szkoły gotowania na któreś popołudnie.
No to słowo się rzekło, do roboty i spać... spać!