Juz kilka razy podczas pobytu w Tajlandi bardzo chcialem pojsc na taki kurs gotowania. Oczywiscie za kazdym razem odstraszala mnie cena, ale tym razem pojscie na ten kurs bylo po prostu celem samym w sobie wiec cena nie stanowila juz bariery na tyle istotnej by sobie odpuscic.
Warto przy okazji wspomniec iz od poczatku zdawalem sobie sprawe ze bedzie to nieco infantylne i mocno pod bialego turyste co to nigdy niczego nie ugotowal sam w domu, no ale i tak zawsze to szansa byc cos niecos sie nauczyc o technice przyrzadzania tajskich potraw.
nasze ingrediencje...
Tak jak sie spodziewalem fajerwerkow nie bylo, ale za to calkiem sympatycznie, w milym miedzynarodowym towarzystwie. Jedzenie bylo smaczne, proste w przygotowaniau, obsluga w postaci szefa kuchni/instruktora oraz wlasciciela i pani meneger na poziomie, wiec doswiadczenie ze szkola gotowania uwazam za udane, lecz nie do konca satysfakcjonujace.
Szef kuchni Jaw w akcji.
Zabraklo przede wszystkim wielu roznych istotnych szczegolow przygotowywania poszczegolnych skaldnikow, a niektore elementy gotowania byly z niezrozumialych powodow pomijane lub przemilczane.
Czy 1000B wydane zostalo z sesem? Tak, ale niedosyt pozostal...
Jutro o 0715 lecimy do Rangunu, czyli stolicy Birmy. Czemu o tym pisze, bo wlasnie zostalo nam 3,5h snu, bo juz o 0400 musimy sie zameldowac w busiku ktory nas zawiezie na lotnisko DMK, na ktorym musimy byc kolo 0500 bysie odprawic i nadac bagaz na czas.
Nastepne wpisy juz z Birmy, ale nie wiemy kiedy i bo tam jeszce nie ejst tak dobrze z netem jak w Tajlandi.
No to pa!
Zdjecia z naszego gotowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz